"Spotkanie" ("Gość"): Zastrzelić mikrofoniarza!

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

"Gość" to drugi film Thomasa McCarthy'ego, reżysera świetnego "Dróżnika". Dobrze, że o tym przeczytałem na WFF, bo miałem zaufanie, że on z trudnego tematu zrobi coś dobrego i pozytywnego; na festiwalu jest wiele opisów mylących, kiedy w rzeczywistości dramat jest okropny i bez polotu. "Gość" w dużym stopniu przypomina "Dróżnika", jednak jest bardziej poważny i zaangażowany.

Bohaterem filmu jest starszy profesor ekonomii, Walter Vale, człowiek suchy i dosyć pusty wewnętrznie. Gra aktorska od początku jest jednak miękka - nawet gdy kaleczy innych, robi to bez złośliwości, czyli nawet bez pasji. Jest wypalony, przynajmniej od śmierci żony, ale też funkcja, wiek i wychowanie (kocha muzykę klasyczną) nauczyły go bycia bezbarwnym.

Gdy nagle wraca do swojego domu w Nowym Jorku, zastaje tam niespodziewanych intruzów - parę młodych imigrantów. Jest zaskoczony tym gwałtownym incydentem, ale również tym, jak bardzo obecność tych ludzi w jego samotni jest mu bliska i potrzebna. Dlatego pozostawiony przez nich w pośpiechu przedmiot to tylko pretekst, żeby zaprosić ich do domu, z cichą nadzieją, że zostaną dłużej niż tylko na jedną noc. To czuć w jego zachowaniu, tak samo miękkim, ale już nie dystansującym.

Trzeba przyznać, że choć Walter Vale jest głównym bohaterem, to partnerują mu na równie wysokim poziomie odtwórcy pozostałych trzech ról pierwszoplanowych: chłopak, jego dziewczyna i jego matka to figury przejmujące. Rzadko na planie widać taki dobrany kwartet, gdzie nikt nie ustępuje innym w budowaniu postaci.

On (Arab) jest pełen wewnętrznego słońca i lekkości, którymi zaraża swojego gospodarza - trudno go nie lubić. Spotkanie z aktorem po projekcji tylko potwierdziło, że to faktycznie wesoły i pozytywny człowiek. Ona (Afrykanka) jest nieufna, pełna lęku i napięcia - rzecz zupełnie zrozumiała, gdy się jest nielegalnym imigrantem i próbuje dopasować do lokalnych reguł. Mouna (matka) jest kobietą dojrzałą: kocha i troszczy się o syna, ale nie jest to typowa nadopiekuńcza postać, która poza tym nie umie się w życiu znaleźć. Nie łamie jej nagłe i bezsensowne aresztowanie Tareka, nawiązuje z profesorem równie autentyczną i łagodną więź, co wcześniej chłopak.

A Vale'owi to właśnie służy. Nikt nie oczekuje od niego zmiany usposobienia. Wdzięczność gości jest naturalna i zwykła, nie usiłują mu się nijak rewanżować - po prostu są i darzą go bliskością, przyjaźnią oraz zaufaniem. W tym sensie pasują do jego stonowanego zachowania: ani on im, ani oni jemu z niczym się nie narzucają. Rozmowy z obydwiema kobietami są więc pełne dystansu wynikającego z poszanowania drugiej osoby i uważania na własne uczucia, następuje miarowe przekazywanie sobie nawzajem głosu. Tarek, choć jest bardziej dynamiczny, także nie wymusza na nim zmiany tempa. Pozwala Walterowi spontanicznie przechwytywać tyle swojej energii życiowej, ile zechce.

Zdjęcia i muzyka (Jana A. P. Kaczmarka) są ładne, ale zdyscyplinowanie stoją na drugim planie i nigdy nie przyćmiewają historii. Niestety (i tak naprawdę nie wiadomo dlaczego), ciemną smugą na filmie położyła się praca mikrofoniarza! Przynajmniej 5 czy 10 razy mikrofon znajdował się w kadrze i nawet nie znikał od razu. Nie zniweczyło to gry aktorów, jednak niepotrzebnie dekoncentrowało i zgrzytało na tle tego starannie skomponowanego dzieła.

Film kontynuuje więc wątki "Dróżnika": małomówny człowiek, mizantrop, niespodziewanie znajduje sens w innych ludziach, których przypadkiem, bez własnej woli spotyka. Ale "Gość" rozwija je poza opowieść psychologiczną i rezygnuje z baśniowej lekkości. Reżyser pokazuje piękno w trudniejszych warunkach. Krytykuje państwo amerykańskie za bezwzględne traktowanie ludzi, którzy choćby tylko kojarzą się z islamskim terrorem. Najcięższe oskarżenie rzuca matka chłopaka, która w chwili zwątpienia wykrzykuje bezsilnie: "Jest tak samo jak w Syrii!" A przecież, mimo tęsknoty za krajem rodzinnym, Mouna świadomie wybrała Stany Zjednoczone za swój nowy dom, więc jest to krzyk już Amerykanki, a nie Syryjki.

Poza warstwą psychologiczną i polityczną jest też warstwa kulturowa oraz głębsza symbolika. Zamknięty w sobie, pozbawiony wewnętrznego życia Walter reprezentuje oczywiście kryzys całej kultury euroatlantyckiej, a goście w domu - gości w kraju. Ale to nie są prymitywni dorobkiewicze ani zastraszone ofiary reżimu. Tarek kocha tak samo muzykę, którą gra, jak i muzykę klasyczną, a jego dziewczyna Zainab, chociaż jako postać skromna, jest też w jakimś stopniu artystką: wyrabia kobiece ozdoby.

W tym filmie pryska mit barbarzyńców u bram. Młodzi imigranci niczego nie niszczą ani nikogo nie wypierają. Chcą tylko żyć swoim życiem, bez kompleksu przybysza, mimo niepewności ich statusu w nowym kraju. Chętnie dzielą się z pozbawionymi perspektywy gospodarzami ciepłym podejściem do innych. Także Mouna nie czuje się kimś nie na miejscu, jest tak samo harmonijna i pewna jak jej syn. Ona również ma barwną duszę: uwielbia "Upiora w operze", ale tęskni też za wielkim teatrem z Damaszku. Tak jak Tarek żyje równocześnie w dwóch kulturach, dwóch tradycjach. Vale dopiero odkrywa, co to znaczy, i ta kulturowa perspektywa wzbogaca go na równi z osobistymi więzami, które właśnie tworzy.

"Gość" uderza w wysokie tony bardzo oszczędnie, nie próbuje szantażować widzów emocjonalnie. Reżyser skupia się na głębi uczuć, nie ich gwałtowności, pozwala spokojnie wybrzmieć brakowi umiejętności głównego bohatera w ich przeżywaniu i wyrażaniu. Dlatego kiedy wreszcie Walter się uśmiecha i sprzeciwia niesprawiedliwości, wiemy dobrze, że zdążył do tego naprawdę dojrzeć. Przyjaciele tylko wydobyli z niego pasję i prawdziwą odpowiedzialność, on sam je przyjął i rozwinął.

Film nie jest tylko deklaracją czysto artystyczną. Jeśli ktoś dotrwa do końca napisów, może zauważyć skromny link do strony participate.net, która propaguje akcję Take Part. To już zupełnie dosłowne zaproszenie do zaangażowania się, działalności społecznej i politycznej.

Z pewnością warto zobaczyć ten film, kiedy w końcu (w to nie wątpię) pojawi się w kinach lub telewizji. Jest mniej wyrazisty niż "Dróżnik", ale bardziej od niego bogaty. Zwiastun można obejrzeć na stronie http://www.thevisitorfilm.com/ lub tu:


Zwiastun:

Przeoczyłem ten film wprawdzie w kinie, ale po Twojej recenzji dołączył do mojej długiej i ciągle rosnącej listy "do obejrzenia".

A czy można liczyć na schowek "do obejrzenia" w Filmasterze? Bo ja swoją listę filmów notowaną w notatniku gdzieś zgubiłam. :((

Tak, będzie w ciągu 3 tygodni. Wytrzymasz?

Będę się dzielnie starała. :-))

A propos - siostra niedawno była na tym w kinie i jest bardzo zadowolona, a przy tym twierdzi, że nie było żadnego numeru z mikrofonami, których się spodziewała po moich zapowiedziach... Widocznie prawdziwa była teza, że film na WFF był po prostu wyświetlony w złych proporcjach.

To może zmodyfikujesz tytuł notki na "Zastrzelić operatorów na WFF"? :)

Ja też w kinie nie zauważyłam żadnych mikrofonów. Ale to jeszcze nie jest dowód, nie takie rzeczy potrafię przegapić na ekranie;)
Za to film piękny, poruszający. Miejscami główny bohater był rozczulający wręcz. I udało się osiągnąć to, o co tak trudno - przez 100 minut zdążyłam się przywiązać do bohaterów i naprawdę przejąć ich losem. Nawet łezka się zakręciła tu i tam. Ostatnia scena niesamowita.
I muzyka, ta muzyka!:)

Mam podobnie jak Ty i kocio. To, co najbardziej na mnie działa w tym filmie, to relacje międzyludzkie. Ciepło, akceptacja, wzajemny szacunek. Tam nikt od nikogo niczego nie chciał, nie wymagał, nie zmuszał do niczego ani innych, ani siebie, wszystko przychodziło naturalnie. Nawet w scenie, kiedy Mouna przytula się do profesora na łyżeczkę, nie ma żadnych płaskich podtekstów.
Łezka mnie też się zakręciła i tu, i tam.

I jeszcze ten "Upiór w operze"! :)

Fascynujące... Obie klęłyście w żywy kamień moją rekomendację Happy-Go-Lucky i obie tak samo skwapliwie chwalicie Spotkanie...

Ciekawe jest to, że mnie oba te filmy poruszyły i wzruszyły pozytywnie, i w sumie dosyć podobnie, więc zadziwiła mnie ta zgodna rozbieżność z waszej strony. Mam nadzieję niedługo usiąść i kapnąć swoje kilka kropelek na temat Poppy, nadal jeszcze czuję potrzebę wyłożenia czegoś własnego, tylko czasu brak jak cholera...

Ja się na ten film napaliłam już dawno. Co prawda w kinie nie miałam możliwości obejrzeć, bo jakoś nie po drodze było, ale zobaczę na pewno! :)

Dodaj komentarz