Ciemnoszary komediodramat

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Cokolwiek by rzec o tym filmie, jedno trzeba przyznać - jest dobrze zrobiony. To jakby odwrotna strona "Ediego", gdzie były widoczne niedoróbki, ale całość miała sens, bo została nakręcona sercem. Tu nie mamy niedoróbek, ale ponieważ całość została nakręcona pod znakiem ogólnej sprawności, zagubiła się trochę historia, nie dotarła mi do serca, i tak błąka się nieco między ekranem a mną.

Dobrze, że takie filmy powstają. I "Edi", i "Rewers", i niedawno obejrzana "Wojna polsko-ruska" mają swoje jaśniejsze strony (każdy swoje), i zasługują na uwagę, ponieważ wprowadzają coś nowego, i to nie pojedyncze rzeczy, tylko konglomeraty, grona czegoś wartościowego. Na cały fascynujący film nie wystarcza, ale dopóki idziemy w tym kierunku, polska kinematografia jeszcze nie zginęła.

Lankosz na przykład zdołał zebrać odpowiedni zespół aktorski. Agata Buzek świetnie gra zakompleksioną starą pannę - nie taką współczesną, jak Bridget Jones, ale aż przerysowaną w swoim pensjonarstwie. Współczesne przebitki też znakomicie jej - aktorsko - wyszły. Przypominała mi trochę swoją rolę z nadwrażliwej "E.E.". Janda także nadawała w znanym klimacie - taką ją znam z teatru TV ("Zazdrość") i serialu "Męskie-żeńskie", jest już dojrzała, ale nadal uroczo babska i zabawna, razem z martwieniem się o córkę i zwariowanymi uwagami, które w jej pojęciu są głęboko racjonalne. Najlepiej rola w tym filmie zrobiła Annie Polony, która na szczęście nie zdołała zagarnąć planu swoją kostyczną charyzmą, zagrała bardziej na konto całego zespołu i jako staruszka wreszcie zyskała na lekkości.

Dorociński niestety nie tak dobrze. Fizycznie znakomicie dopasowany do wizerunku dawnego amanta (ta fryzura! te oczy!), aktorsko nie doskoczył do swojej postaci. Groźnego prostaka przejmująco zagrał Roman Wilhelmi w serialu "Kariera Nikodema Dyzmy" i do dziś robi to wrażenie - wiem, bo miałem okazję znów zobaczyć ostatnio. Dorociński zagrał jakby niechlujnie, ale reżyser przynajmniej dał mu szansę. To, że zaangażowano aktora znanego widzom seriali, można traktować jako powszechny w obecnym kinie "chłyt matekingowy", ale nie razi, bo o mało co dał radę.

Za to nagrodę za najlepszą rolę dałbym odtwórcy drugoplanowej roli księgowego. Jest tak samo do bólu stereotypowy jak nasza panna na wydaniu, ale dostała mu się najlepsza "nawijka" - językowo najbardziej karkołomny, ale zarazem najbardziej interesujący skrypt. Plusik też dla Bończaka - widziałem jak w teatrze rozbawiał publiczność do łez rolą pijaka w farsie, a tu nawet w epizodzie nie zbywało mu na mrocznej godności szychy w państwie totalitarnym.

Ekipa aktorska dobra, ale moje najwyższe uznanie wzbudziły zdjęcia. Te zwykłe są wspaniałe, a współczesne - średnie (to znaczy wystarczająco dobre, żeby się nie zdrażnić). Nie jestem fanem kina artystowskiego i nie uważam, że czarno-biała taśma jest niezbędnym rekwizytem dobrego nawiązania do starych czasów, ale tu sprawdziła się świetnie. Krótkie dokrętki z autentycznymi archiwaliami nie powalały perfekcyjnym połączeniem w tkankę filmu jak w "Forreście Gumpie", ale poszerzały jego wizualną stronę i wnosiły fascynujący autentyzm innego świata, trochę tak jak wizyta w warszawskim fotoplastykonie (kto nie był - gorąco polecam!).

Muzyka Włodka Pawlika jest dla mnie wyraźnym echem muzyki Wojciecha Borkowskiego do "Pestki" (reżyserskiego debiutu Jandy). Bardzo podobny styl emocjonalnego jazzu, ale być może wyższa klasa tamtego filmu podbudowała wartość muzyki jako tła, w każdym razie tutaj nie poruszyła mnie aż tak. I chyba nie było jej zbyt wiele.

To już dużo dobrego, a jeszcze nie wszystko, co mi się spodobało. Bardzo dobre było wczucie się w czarną komedię - tylko, niestety, niekonsekwentne. Do pewnej chwili chce się nam śmiać, a potem scenarzysta jakby zapomniał rozładowywać napięcie. Ale czy można? Można! Od czasu "Życie jest piękne" Benigniego wiem już na pewno, że humor to stan ducha, a nie pochodna tematu czy rozwoju akcji.

Nagle jakby wyschło źródło śmiechu, choć nie skończyły się wieloznaczności i absurdałki w kwestiach (nijakie biurowe "Poezja, słucham..." w dziale poetyckim gazety albo cokolwiek makabryczne uwagi na temat pracy ubeka - świetne). To złamało nastrój czarnej komedii i wyszedł ciemnoszary komediodramat.

Wygląda, jakby to był zamierzony gest scenarzysty, który nie chciał się kłaniać kinu gatunków. Ale ja żałuję. To już lepiej od początku pójść śladami "Śmiertelnie prostego" Cohenów i bawić tylko z rzadka, a widzom zafundować głównie ciarki. Lepiej wspominam nawet złamanie konwencji w "Życiu na podsłuchu", bo choć zmiana kursu była mniej wiarygodna niż tu, to miała w sobie coś pięknego i wyjście w czystą sztukę, a tu zrobiło się po prostu straszniej, smutniej i mocniej ugrzęźliśmy w znanej nam już historii wczesnego PRL-u, choć reżyser powsadzał wiele drobiazgów mających prowokować nasze myślenie o tych czasach.

Warto było obejrzeć ten film akurat w Pałacu Kultury, bo dodaje mu to smaczku, podobnie jak kiedyś obejrzenie "Pianisty" w Warszawie. Ciekawe jakie ostatecznie wrażenie mieli starsi ludzie, którzy byli na moim seansie, bo póki było zabawnie, to śmiali się w głos, czyli kupili tę mieszankę wspomnień z filmową fikcją. Jakoś bardziej mnie to zainteresowało, niż wyciąganie społeczno-politycznych wniosków, bo to zrobili już za mnie inni.

Cóż, na Oskara to moim zdaniem "Rewers" porywa się tylko dlatego, że trzyma się kupy i daje oryginalną wizję świata, ale ani artystycznie ani emocjonalnie nie dosięgnął swojego potencjału. Oby tylko tak dalej, a w końcu znów będę gorąco oklaskiwał jakiś polski film. To miła perspektywa i coraz bardziej realna.

Zwiastun:

Krótkie dokrętki z autentycznymi archiwaliami nie powalały perfekcyjnym połączeniem w tkankę filmu jak w "Forreście Gumpie", ale poszerzały jego wizualną stronę i wnosiły fascynujący autentyzm innego świata, trochę tak jak wizyta w warszawskim fotoplastykonie (kto nie był - gorąco polecam!).

O właśnie, o tym miałem wspomnieć podczas dyskusji nad Rewersem ale jakoś wypadło mi to z głowy. Montażowo właśnie "Rewers" daleki był od perfekcji i doznałem kilku zgrzytów, w szczególności właśnie przy łączeniu kiepskich jakościowo archiwów z nowoczesnymi (mimo że czarno-białymi) zdjęciami głównej akcji.

Cóż, na Oskara to moim zdaniem "Rewers" porywa się tylko dlatego, że trzyma się kupy i daje oryginalną wizję świata, ale ani artystycznie ani emocjonalnie nie dosięgnął swojego potencjału.

Z polskich filmów nominowanych w ostatnich 15 latach do Oskara faktycznie wybitnym osiągnięciem były dla mnie tylko "Sztuczki". O nieporozumieniach typu "Katyń" czy "Quo Vadis" nie ma co w ogóle mówić, ale filmy takie jak "Komornik", "Z Odzysku", czy "Pręgi" to również "kino klasy D" czyli do dupy, bo ani to artystyczne ani widowiskowe, ani specjalnie mądre, ani przyjemne. Po prostu polskie. Stąd też pojawienie się takiego filmu jak "Rewers", a także "Dom zły" zostało przyjęte z takim entuzjazmem. Po prostu z zupełnego dna wyszliśmy nad powierzchnię ziemi :)

Ja z kolei zapomniałem porozważać kwestie feministyczne, ale wolałem w recenzji postawić na swoje wrażenia cząstkowe, a nie całościową interpretację - tyle ludzi to zna i opisuje, że można się pobawić w obserwacje cząstek bez poczucia niespełnionego krytycznego obowiązku. Po prostu miło, że mężczyzna potrafił wyeksponować kobiety w pozytywny sposób jako ludzi, a nie ozdobniki.

"Komornik" i "Pręgi" (te akurat znam) to filmy kręcone od strony serca tak jak "Edi", ale nie tak przekonywające jak on - moim zdaniem złe to one na pewno nie są, ale niczym nie olśniewały (choć rola Frycza naprawdę fajna).

Ja tam nie mam tendencji do szastania "dnem" i tego typu epitetami, ale co do konkluzji się zgadzam - jest wreszcie jakiś sensowny poziom wyjściowy, który nie jest pojedynczym wypadkiem, i sugeruje bardzo różne możliwe kierunki rozwoju polskiego kina, bo te próby są oryginalne.

Dodaj komentarz